Chcę Wam opowiedzieć o tej szczególnej dla mnie wyprawie. Dlaczego szczególnej? Może dlatego, że nieudanej? Choć słyszałem, że gdybym osiągnął zakładany cel, to prezentacja byłaby nudna. A tak – przeczytajcie sami. Tekstu będzie sporo, ale w odcinkach. Nie wiem ile ich będzie, ale zaczynam od przygotowań. W myśl mocno nadużywanego cytatu z Kapuścińskiego mówiącego o tym, kiedy zaczyna się podróż, tu będzie o tym etapie sporo. No to już!
Ciepło i wilgotno
Jest ciepło, ale nie upalnie. W sam raz jak dla mnie. Duża wilgotność także mi nie przeszkadza. W sumie to nie do końca wiem, dlaczego deszczowy las równikowy, czyli potocznie mówiąc dżungla*, ma opinię czegoś nieprzyjaznego człowiekowi. Owszem, jest to środowisko tajemnicze. W takim lesie zawsze panuje półmrok, a gęsta roślinność sprawia, że widoczność jest mocno ograniczona. Idąc przez dżunglę można mieć poczucie pewnej klaustrofobii. Z drugiej strony lasy te obejmują wielkie obszary, więc teoretycznie można iść w jednym kierunku wiele dni, a nawet tygodni, nie napotkawszy nikogo. I właśnie ta perspektywa mnie pociągała i pociąga nadal.
Jakiś czas temu odkryłem, że tereny odludne pociągają mnie szczególnie. Podczas wypraw na Saharę, czy w tundrę, z jakichś nie do końca jasnych powodów, czułem się doskonale. Na co dzień tu, gdzie mieszkam, czyli w mieście, nie mam poczucia, że się duszę. Nie brakuje mi powietrza, nie jestem też typem samotnika, odludka, wręcz przeciwnie. A jednak pustynie mi służą. Różne. Jedną z nich jest deszczowy las równikowy.
Wymyśliłem sobie, że najlepszym sposobem na doświadczenie tego środowiska będzie samotny, wielodniowy przemarsz, czyli trawers, jak to się zwykło określać w terminologii ekspedycyjnej. Zatem las i ja w samym jego środku. Nikogo więcej. Żeby przeżycie było naprawdę głębokie i pełne, nie może mi towarzyszyć żaden przewodnik, czy tragarz. Chcę iść sam i w razie problemów rozwiązywać je samodzielnie. Chcę przejść przez możliwie najbardziej dziewiczy las, gdzie nie ma wiosek, ścieżek, nie ma ludzi, a przynajmniej bardzo trudno ich spotkać. Długość trasy musi zależeć od ilości prowiantu, jaki jestem w stanie zabrać na plecy, bo nie zamierzam w żaden sposób aprowizować się po drodze. Polować nie umiem i nie chcę tego robić. Mógłbym łowić ryby, ale z doświadczenia wiem, że nie należy polegać na takiej opcji, bo po prostu można umrzeć z głodu. Traktowałbym to raczej jako ostateczność, bądź rozrywka w sprzyjających okolicznościach.
To nie pierwsze moje doświadczenie w tropikach. Spędziłem trzy tygodnie w kameruńskim rezerwacie Dja, ale to było zupełnie inne doświadczenie. Byłem tam z trójką kolegów, płynęliśmy rzeką, a jeśli chodziliśmy po lesie, to zawsze ścieżkami. Raz spróbowaliśmy przedrzeć się przez surowy teren, aby obejrzeć bystrze przed nami – nie udało się. Zrezygnowaliśmy po kilkunastu minutach. Posuwaliśmy się zbyt wolno, a na dodatek oblazły nas mrówki, zawróciliśmy.
Ale też nie byliśmy specjalnie zdeterminowani.
Teraz byłem. Najpierw trzeba było zdecydować o miejscu, w które mam się udać. Najłatwiej byłoby do Kamerunu, bo tam byłem i wiem, jak się obrócić. Ale z drugiej strony jest tyle innych krajów których nie znam, ciekawie mieć doświadczenia z różnych miejsc.
Go Congo
Jeśli myślimy o afrykańskiej dżungli, to w naturalny sposób pierwszy kraj, jaki nam przychodzi do głowy, to Kongo. Ale Konga są dwa: Republika Konga, nazywana często Kongiem Brazzaville od nazwy stolicy, oraz Demokratyczna Republika Konga, czyli dawny Zair, była kolonia belgijska, miejsce akcji Jądra ciemności Josepha Conrada. I choć oba kraje zalegają wielkie przestrzenie lasów równikowych, to ten drugi zdecydowanie góruje nad pierwszych ogromem ich powierzchni. Wybór więc wydawał się oczywisty, choć miałem też wiele wątpliwości. DRK ma bowiem opinię kraju bardzo niestabilnego, wstrząsanego co jakiś czas krwawymi wojnami domowymi, rządzonemu przez bezwzględnych dyktatorów, gdzie panuje powszechna korupcja, a biały turysta jest jakby z założenia łatwą jej ofiarą. Z drugiej strony raz na jakiś czas znajdują się odważni, żądni przygód podróżnicy, którzy wracają stamtąd cali. Ba, znam nawet kilku osobiście. Niektórzy z nich dziwili się moim planom, inni gratulowali wyboru, ale i jedni i drudzy potwierdzali, że nie jest to najłatwiejszy kraj do podróżowania. A jednak się skusiłem.
Poprzeczkę zawiesiłem sobie dość wysoko, i to całkiem świadomie. Po prostu chciałem pójść na całość. Bo kto wie, kiedy nadarzy się następna okazja? Jak do afrykańskiej dżungli, to tylko w DRK.
Pewności siebie, koniecznej do podjęcia ostatecznej decyzji dodawało mi pewne już doświadczenie w podróżowaniu po Afryce, a także znajomość języka francuskiego. Do pokonania był jeszcze problem wizy. Przepisy niedawno bardzo zaostrzono w tej materii, i, jak się dowiedziałem na miejscu, dotyczyło to obywateli wszystkich krajów. Obecnie trzeba mieć zaproszenie potwierdzone notarialnie w urzędzie miejskim w Kinszasie. Nic prostszego, prawda? Na szczęście są firmy, które załatwiają takie rzeczy. Tym niemniej przez długi czas nie miałem pewności, czy tę wizę zdobędę, i tym samym gdzie ostatecznie polecę. Niezależnie od tego musiałem planować całą logistykę na miejscu.
Który las?
Obszary leśne w Kongu rozciągają się na obszarze pokrywającym ok. 60% powierzchni kraju, ale to nie jest jednolity obszar, jeden wielki las. Na tym terenie znajduje się kilka dużych parków narodowych i rezerwatów, a największy z nich to Salonga National Park. Składa się on z dwóch części – północnej i południowej, o łącznej powierzchni 36 000 km², co stanowi największy obszar chroniony lasów równikowych w całej Afryce. Salonga leży mniej więcej w środku kraju, z dala od dużych miast i głównych dróg. Właśnie takiego miejsca szukałem. Ale to, co było dla mnie atrakcyjne, okazało się jednocześnie nie lada problemem logistycznym: Jak tam dotrzeć? Jedynym przewodnikiem o Kongu jest Lonely Planet. Piszą w nim tak: „PN Salonga jest prawdopodobnie jednym z najtrudniej dostępnych miejsc w Kongu”. Z kolei fora w sieci milczały na ten temat zupełnie. Udało mi się jedynie skontaktować z pewnym polskim misjonarzem, który rezyduje w Kongu i kiedyś odwiedził nawet Salongę. On tam dotarł z kilkoma osobami na wynajętych motocyklach z kierowcami. Przy czym zastrzegł, że taka opcja nie należy do tanich. W naturalny sposób przyszedł mi do głowy rower. Rowerem i pieszo przez Kongo? Brzmi fantastycznie! Ale czy realne? O tym w następnym odcinku, już niebawem…
*Dżungla to w Azji, w Amazonii to selwa, a w Afryce? Naprawdę nie wiem, jaki jest sens zastrzegania pojęcia dżungla wyłącznie dla Azji.
Mnie także interesują takie miejsca z poza utartych szlaków i Kongo jest w czołowce jeśli chodzi o atrakcyjnośc pod tym względem . Peter Gostelow przemierzając Afrykę rowerem ,pożniej napisał ” Cycling through the DRC was one big adventure! It wasn’t easy, but looking back I felt more 'in Africa’ during my 10 weeks here than anywhere else on the continent. ”
Także czekam na dalsze częsci relacji z tego fascynującego rejonu .
Pozdrawiam
Pawel