Dokumentowanie spływów nie jest łatwe, zwłaszcza tych na rzekach górskich. Trzeba bowiem uważać nie tylko na sprzęt (aby nie zamókł), ale także na nas samych (abyśmy nie wpadli do wody) oraz na pozostałych uczestników (aby ich ratować w razie wywrotki).

Poza tym, filmowanie z wody jest po prostu niewygodne, bo… kręci! To naprawdę przeszkadza, zwłaszcza przy filmowaniu. O wiele łatwiej jest zrobić dobre ujęcie z brzegu – bo jest stabilnie, sucho i mamy lepszą perspektywę. Ale wyjście na brzeg nie zawsze jest możliwe, więc siłą rzeczy często pozostaje nam fotografowanie i filmowanie z kajaka (czy innej łódki).

Kamery sportowe to pierwsze rozwiązanie, które przychodzi do głowy, gdy trzeba trzymać wiosło, a nie kamerę. Są faktycznie bardzo pomocne, ale mają też poważną wadę. Zacznę właśnie od niej: tylko szeroki kąt. Tak, można go stopniować, ale zawsze będzie to ta sama perspektywa, bo to zoom cyfrowy, a nie optyczny. Czyli o rozmytym tle możemy tylko pomarzyć (tak, niektóre telefony robią je cyfrowo, ale nadal jest to perspektywa szerokiego kąta). Ale jeśli przełkniemy brak optycznego zoomu, to kamery sportowe mają same zalety!

Przede wszystkim wodoodporność – na medal. Jedyne, o czym musimy pamiętać, to żeby od czasu do czasu wycierać szybkę obiektywu, bo krople wody rozmazują kadr. Jakość obrazu i związane z nim parametry rozwijają się w zawrotnym tempie. Jednak naprawdę doceniłem ten sprzęt, gdy wprowadzono stabilizację obrazu. W GoPro od modelu 6. Teraz dysponuję siódemką, w której dodatkowo poprawiono dźwięk, więc jest naprawdę miodzio. Tu mała dygresja o trybach i osiągach – stabilizacja działa maksymalnie w trybie 2,7k/60 k/s. Dlatego nie filmuję w 4k. Ale 2,7k wystarczy, aby poczuć różnicę vs FHD. Jakość filmów jest wystarczająca, żeby wyciągać z nich zdjęcia w całkiem niezłej jakości (przy pomocy zrzutu z ekranu).

Klatka z filmu 2,7k

Teraz jest już model 8, w którym stabilizacja działa w każdym trybie. Ograniczeniem może być jedynie Twój komputer – jeśli nie wymiata, to nie uciągnie filmów 4k/60k/s (zwłaszcza w procesie montażu).

Na kajaku, czy innej łodzi wiosłowej, sprawdza się mocowanie na głowie – do filmowania z perspektywy wiosłującego. Jeśli mamy taką możliwość, to warto od czasu do czasu zamontować kamerkę na dziobie, ale skierowaną w naszą stronę. Przy dobrym montażu szczypta megalomanii jest do wybaczenia. Jednak najlepszy efekt osiągniemy umieszczając kamerkę na rufie, na specjalnym wysięgniku.

Jeśli nie mamy innego sprzętu poza kamerką sportową, to warto wychodzić z nią na brzeg i filmować koleżanki i kolegów w trakcie pokonywania bystrzy, najlepiej z jakiegoś daleko wysuniętego przyczółku. Im bliżej akcji uda ci się podejść, tym lepsze złapiesz ujęcia.

Jeśli zależy ci na zdjęciach o różnych perspektywach, to masz dwie podstawowe opcje: wodoszczelny aparat kompaktowy, albo sprzęt z wymienną optyką. 

Ten pierwszy daje dużo swobody, bo jest… kompaktowy. W naszej ekipie Marta miała Olympusa TG-4, który sprawdził się znakomicie. Był na tyle mały, że bez problemu mieścił się w jej torbie biodrowej (nerce), więc był zawsze pod ręką. Jego obiektyw zoom umożliwiał także ciaśniejsze kadry, zatem jest to sprzęt uniwersalny. Co prawda jakość zdjęć i filmów nie powala (a raczej: nie w każdych warunkach uda nam się zrobić dobre zdjęcie), bo TG-4 ma już ładnych parę lat. Ale jego najmłodszy brat – TG-6, mocno nadrabia te niedostatki.

Olympus TG-4. Fot. Marta Drzeżdżon

Olympus TG-4. Fot. Marta Drzeżdżon

A co dla bardziej wymagających, czyli dla fotografów? Tu nie ma dróg na skróty – liczy się wielkość matrycy, oczywiście fizyczna wielkość, a nie liczba megapikseli. A zatem, jeśli chcemy mieć naprawdę dobre zdjęcia, to musimy zabrać oręż cięższego kalibru, czyli lustrzanki, albo bezlusterkowce. Prędzej te drugie, z racji na mniejsze gabaryty.

Poza poręcznością sprzętu, podstawowym problemem jest jego odporność na wodę. O ile na rzekach nizinnych można bez większego trudu ustrzec się przed zachlapaniem (siebie i sprzętu), to na wartkich nurtach jest to o niebo trudniejsze. Wynika to z faktu, że cały czas jesteśmy mokrzy, mamy mokre ubranie, dłonie czy rękawiczki, więc wszystko, czego dotkniemy, także będzie mokre. 

Druga sprawa, to wspomniana wcześniej stabilizacja obrazu. Warto mieć możliwie jak najlepszą, zwłaszcza przy filmowaniu.

Na rzekę Nkam zabrałem mojego bezlusterkowca Olympus OM-D EM5 Mk II, z kitowym obiektywem. Miałem też teleobiektyw, ale przyznam, że wyjąłem go tylko raz – na sam koniec. Operacja wymiany obiektywu na wodzie była jednak zbyt stresująca. Poza tym służył mi głównie do fotografowania, bo filmowanie z pokładu packrafta było zbyt kłopotliwe.

Mimo to mogę powiedzieć, że aparat zdał egzamin na piątkę i to z plusem. Wiedziałem, że jest uszczelniony, czyli bryzgoodporny, dlatego bez specjalnych obaw chwytałem go mokrymi rękoma. Ale sprzęt przeszedł trudniejszy test. Nie, nie wpadł mi do wody, ale zamókł w torebce wodoszczelnej, która okazała się utracić swe wodoszczelne właściwości. Efekt był taki, że pewnego razu wyjąłem go z niej całego mokrego. I wiecie co? Przeżył! Bez szwanku. Na początku najadłem się trochę strachu, bo nie było komunikacji z obiektywem. Zdjąłem go i energicznie nim potrząsając wychlapałem trochę wody. Następnie wysuwałem zoom i wycierałem kilka małych kropel na wysuniętej części i chowałem, aby znów wysunąć i wytrzeć kolejne krople. Czynność tę powtórzyłem kilkadziesiąt razy, aż nie dostrzegłem na nim śladu wody. Po założeniu na aparat wszystko działało jak należy, i co ważniejsze, działa do dziś. 

Olympus OM-D EM5 Mark II, Zuiko 14-42, 41 mm, f10, ISO 400, 1/60 s, -0.3 EV

Ale o czym ja w ogóle piszę, przecież już dawno żyjemy w erze, gdzie najczęściej do robienia zdjęć i filmów służą nam telefony! No właśnie, jak sprawdziły się nasze?

Daniel tego zdjęcia do domu nie dowiezie…

Na pierwszym wyjeździe z pięciu telefonów bez szwanku wróciły tylko dwa, z czego jeden w ogóle nie był wyciągany z plecaka podczas akcji w terenie, a drugi był cały czas w wodoodpornej saszetce. Pozostałe trzy – Samsung A50, Xiaomi Mi9 i mój Samsung S7 uległy zawilgotnieniu. Samsungi przestały ładować baterie, a Xiaomi szlag trafił wyświetlacz (cały zielony, ale mimo wszystko działał). Dlatego polecam wyłącznie w pełni wodoszczelne modele (IP68, IP67), lub trzymanie telefonów w wodoszczelnych saszetkach. Oczywiście folia saszetki nie wpływa korzystnie na jakość zdjęć, ale lepszy rydz niż nic!

 

PS. Zapytaj mnie o wolne miejsca na najbliższą wyprawę! afrykadominika@gmail.com