Dzwonię dziś do Macieja, temat schodzi na moje przygotowania do wyprawy. Jaki aparat, jaki plecak, itd.

– Zazdroszczę ci tego!

– Jak to? Przecież sam niedawno wróciłeś z wyprawy.

– No tak, ale te wszystkie przygotowania to jest coś fantastycznego. Planowanie trasy, co kupić, jaki sprzęt, układanie logistyki, eh, sama frajda!

I myślę sobie, że coś w tym jest. Ileż razy można cytować Kapuścińskiego, ale faktycznie ta podróż trwa już w najlepsze. A dopiero wczoraj kupiłem bilet lotniczy! W ogóle hurtem kupiłem sporo rzeczy, większych i mniejszych, żeby nie zostawiać na ostatnią chwilę. Bo zawsze  jest tak, że tuż przed wyjazdem, zamiast cieszyć się nim, poświęcać czas rodzinie, której długo nie zobaczę, to kręcę się w wirze setek spraw, które trzeba załatwić przed wyjazdem. Oprócz tych związanych z wyprawą, dochodzą jeszcze zawodowe, bo wiadomo – trzeba pokończyć wszystko, żeby móc wyjechać. A testy? Treningi? Zapomnij! Przed zeszłorocznym wyjazdem udało mi się na to wygospodarować raptem półtora dnia. A przecież to takie ważne! Tymczasem czasu coraz mniej, więc stres się nasila, o konflikty z najbliższymi nie trudno. Nie chcę już tak, może tym razem uda się inaczej.

Wracając do zakupów. O rety, co ja bym zrobił bez sklepów internetowych! W jeden wieczór, oprócz biletu zamówiłem powerbank, ładowarkę USB do akumulatorka aparatu, zapas paluszków AA i AAA (uprzednio obejrzawszy wideo-test), stalowy kubek oraz klej szewski (do worka wodoszczelnego). Zostały mi jeszcze karty SD (wystarczy Class 10, czy UHS-II? – oto jest pytanie), scyzoryk i klapki, spirytus na podpałkę. Oczywiście to tylko zakupy, bo do załatwienia mam jeszcze długą listę innych spraw, z wizami na czele. O tak, już muszę się za to brać. Najpierw do Konga, bo mam już bilet.

Jak zapewne zauważyliście, wiele energii poświęcam na kompletowanie sprzętu, zwłaszcza elektroniki. Ileż czasu ślęczałem przed monitorem na analizowaniu rozmaitych testów, forów… Czy to naprawdę aż takie ważne? Nie zmuszałem się do tego – o nie! Zdobywanie takiej wiedzy to też frajda. Sprzęt budzi emocje, ba! – wielkie emocje. Choć sam w sobie jest tylko narzędziem do osiągnięcia celu. W fotografii na przykład znam wielu typowych sprzętowców, śledzących wszystkie nowinki, są świetnymi doradcami! A ich zdjęcia? No cóż, adekwatne do zaangażowania. Ja też wpadam w te namiętności, zwłaszcza wtedy, gdy zamierzam coś kupić. Teraz np. w rynku najnowszych bezlusterkowców jestem prawie nie do zagięcia. Ale czy to sprawi, że uda mi się przejść przez ten las? Oczywiście, że nie. Czy przywiozę zatem o niebo lepsze zdjęcia i film?

Wytłumaczę się choć jednym zdaniem z tego. Po pokazie w Gryfinie pewien starszy człowiek podszedł do mnie i powiedział, że o mało nie zwymiotował. Co Wy na to? Otóż chodziło o trzęsawkę. Kręcenie z ręki, bez dobrej stabilizacji, dużo GoPro, to wszystko sprawia, że nagrany materiał nie ogląda się komfortowo. Ten pan miał rację! I stąd ten zakup drogiego Olympusa. Czyli ważne. Ale czy te wszystkie wieczory poświęcone internetowym studiom tematu nie były przesadą? Czy nie wystarczyło kogoś zapytać i zwyczajnie zaufać? Czy ja musiałem dowiedzieć się absolutnie wszystkiego od podszewki? No i wreszcie, czy to niebywałe zaangażowanie nie przesłoniło mi prawdziwego celu wyprawy?

Aby nie wpaść w jakąś pułapkę motywacyjną, żeby się nie zagubić w tym wszystkim, co jakiś czas zadaję sobie pytanie – po co ja tam jadę? I wiecie co? Niby wiem, ale gdy zaczynam ubierać to w słowa, to wychodzi to jakoś nieporadnie. Zapewne jest kilka różnych powodów, że jadę do tej dżungli i że własnie w taki, a nie inny sposób chcę ją poznać. O tak! – poznać. To zdaje się kluczowe słowo. Niby oczywiste, a jednak gubię je często. Bo niby wiem, jak taki dziewiczy las wygląda, chodziłem po nim ostatnio całe trzy dni przecież. Ale uwierzcie mi – nie chce mi się wierzyć, że nic mnie w nim nie zaskoczy. Z pewnością jest to struktura dość jednolita i dlatego dla wielu pomysł spędzenia w takim otoczeniu trzech tygodni wieje ostrą nudą. Jednak ja zupełnie jej się nie obawiam, to wręcz ostatnia rzecz, która przyszła by mi do głowy. Każdy dzień będzie inny, czuję to w każdym kawałku mojej intuicji.

Inna sprawa, że jadę tam także, aby zobaczyć jak będę funkcjonować tyle czasu sam. Od dawna mnie to pociąga i to jest właśnie prawdziwa egzotyka, czyli coś, o co nie tak łatwo na co dzień. Takie doświadczenie totalnego ja, bez możliwości podzielenia się wrażeniem, emocją z drugim człowiekiem. Ja i świat dookoła, potężny, różnorodny, surowy i obcy jednak, bo niemówiący ludzkim głosem, ale pociągający, wciągający. I nie pozbawiony swoistego piękna, które wcale nie jest takie oczywiste. Bo co jest piękne w dżungli? Błoto? Kwiatów jak na lekarstwo. Za to gąszcz, liany i te drzewa z deskowatymi korzeniami wyższymi od człowieka. To przypomina scenerię horrorów, no cóż – wychodzi na to, że właśnie ta straszność mnie pociąga!

Ale czy uda mi się to wszystko? Czy bezboleśnie i szybko dotrę na miejsce startu? Niewiadomych jest dużo mniej, niż rok temu, logistyka o niebo łatwiejsza, a przynajmniej bardziej przejrzysta. Ale chciałbym już tam być, w lesie. Często w ciągu dnia już widzę siebie ostrożnie stąpającego po zbutwiałych pniach, chłonącego nozdrzami tę miłą ciepłą wilgoć. Chcę już tam być!kongo-gabon