Niedziela była ostatnim dniem kolosowego święta, zatem pozwolę sobie na kilka słów (subiektywnego) podsumowania. Szczerze i bez kokieterii: tegoroczna impreza była wyjątkowo udana.

Zacznę od końca – zachwyciła mnie muzyka. Chodzi mi o podkład fortepianowy, grany na żywo podczas całej imprezy. Zwłaszcza podczas ceremonii wręczenia Kolosów brzmiał świetnie, pianista zmieniał nastrój adekwatnie do sytuacji. Niby taki dodatek, ale dla ogólnego odbioru wnosił bardzo wiele! W poprzednich edycjach na ceremoniach panowała cisza i bardzo mi tego brakowało.

 

Cieszę się, że w tym roku tak wyraźnie było zaznaczone, które prezentacje biorą udział w konkursie, a które są w ramach fotoplastikonu (na dużej sali). Poprzednio nawet dla samych prelegentów nie zawsze to było jasne. A tym razem same nominacje zyskały na znaczeniu.

 

Poziom prezentacji podróży, wypraw i wyczynów był jednym z wyższych, przynajmniej spośród ostatnich dziesięciu edycji, w których miałem przyjemność uczestniczyć. Kapituła i członkowie Rady Kolosów, z pewnością mieli w czym (kim) wybierać, a kontrowersje związane z werdyktem w kategorii Wyczyn roku wynikają z nadmiaru wyczynu, a nie jego niedostatku (przynajmniej tak to odbieram).

 

Przy okazji podzielę się pewną refleksją. Kolosy mają ogromną moc oddziaływania, nie tylko na publiczność, ale i na samych podróżników.

Choć oficjalnie nimi nie są, to jednak dla dużej części środowiska Kolosy są tym, czym dla sportowców są mistrzostwa świata. Lub dla aktorów Oskary. To w oczywisty sposób prowadzi do rywalizacji. A podróże i rywalizacja to nie brzmi najlepiej. Jednak nikt nikomu nie każe w tej rywalizacji uczestniczyć. A zatem dlaczego tak wielu tak chętnie się do niej zgłasza?

Bo to nie jest „zwykły” festiwal. Publiczność jest wielokroć liczniejsza od każdego innego wydarzenia tego rodzaju w Polsce (swoją drogą ciekawe, jaka jest oglądalność sobotniego streamingu). I choć nikt z prelegentów nie otrzymuje wynagrodzenia, a także żaden z laureatów, poza pamiątkową statuetką, nie otrzymuje żadnej nagrody*, to jednak bycie laureatem Kolosa, a nawet wyróżnienia jest niezwykle cenne. Przede wszystkim przynosi potężną satysfakcję, zaspokaja potrzebę uznania, docenienia przez wąskie grono autorytetów tego, czemu się poświęcamy. To niewątpliwie rzecz najważniejsza. Ale nie jedyna.

Z tych symbolicznych nagród wynikają bowiem także inne – już całkiem konkretne korzyści. Podróżnicy, aby realizować swoje niecodzienne projekty potrzebują albo czasu, albo pieniędzy. A najczęściej obu tych rzeczy na raz. Niełatwo zatem godzić działalność wyprawową na najwyższym poziomie z pracą na etacie. A tak spektakularna nagroda, jaką jest Kolos, przynosi jakże potrzebny rozgłos, który może stanowić solidny argument w przekonywaniu potencjalnych sponsorów do wsparcia kolejnych wypraw. Nagroda ta buduje osobistą markę podróżnika, która przyciąga organizatorów innych wydarzeń, jak pozostałe festiwale podróżnicze, domy kultury, biblioteki i różne kluby podróżników w całym kraju, czy prywatne firmy, czyli wszystkie sytuacje, gdzie prelegent otrzymuje wynagrodzenie. A te środki często stanowią istotną część życiowego budżetu podróżnika.

Z tych wszystkich powodów Kolosy są tak ważne i wzbudzają tyle emocji – euforię w przypadku wygranej i gorycz zawodu, gdy Jurorzy zdecydują nie po naszej myśli.

Czasem się zastanawiam, czy aby mielibyśmy tyle wspaniałych wyczynów, gdyby Kolosów nie było?

 

Na koniec patetycznie, ale jakże szczerze! Podziw, szacunek i wdzięczność dla tych niezmordowanych osób, które stworzyły i wciąż chce im się tworzyć tę nieprawdopodobną imprezę. Mogę sobie tylko wyobrażać, ile ich to kosztuje energii i stresu, żeby ogarnąć tak kosmiczne przedsięwzięcie. @JanuszJanowski i @AnkaJanowska – jesteście wielcy…

 

Byłbym zapomniał o niedzielnych prezentacjach!

Widziałem trzy:

 

Ania i Kuba Urbańscy

Trzynaście lat minęło. Retrospektywna podróż do Papui

 

Najwięksi eksperci od Papui – rozkosz dla oka, prawdziwe odkrywanie tamtego najdalszego ze światów. I przy tym żadnego zadęcia i podkreślania, że pierwsi, że nigdy dotąd itd.

 

Tomek Michniewicz

Chrobot. O tym, czego w podróży nie da się zobaczyć

 

Bicz boży na podróżniczą ściemę. Nie napiszę więcej, bo nie sposób streścić tego wystąpienia, które trzeba po prostu zobaczyć.

 

Janusz Gołąb

Sekrety wielkich ścian

Myślę, że każdy wspinacz by chciał, żeby ktoś stworzył taką reklamówkę na jego temat. Dynamiczne profesjonalne ujęcia, Janusz na ściance, Janusz w biegu, Janusz na skale. Wszystko pięknie, tylko że jakoś mi nie pasuje aparycja tego niewątpliwie jednego z najwybitniejszych aplinistów, do wizerunku maszyny do wspinania. Janusz Gołąb kojarzy mi się bardziej z intelektualistą, czy wybitnym muzykiem..

 

*z wyjątkiem Nagrody Dziennikarzy i zdaje się Nagrody Publiczności